Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
297

Nie obawiajcie się jednak, nic się tu złego nie stanie nikomu; Deo adjuvante pokonamy hostem chociaż potentem, czemu nie podoła oręż, podoła modlitwa. Tu daremnie, — dodał, — i prosić i grozić! — Nie mniéj mi droga żona moja i dziecko jedyne, przecięż je tu skryłem i wywozić nie myślę.
— Wolno wam czynić co się podoba, ale i my też swój rozum i wolę mamy.
— Jak się oblężenie skończy, zrobicie co się wam podoba.
Pan Alexander Jaroszewski począł krzyczeć i hałasować, Ciesielski mu pomagać; Miecznik wziął piérwszego za rękę —
— Będę, — rzekł ostro, — zmuszony kazać was za mur wyprowadzić, nie czyńcie mi tu burdy i idźcie sobie z Bogiem!
— Ale to tyranja niewidziana, to ucisk swobody szlacheckiéj.
Rozśmiał się pan Zamojski.
— Ojcze Pawle, — odezwał się, — ci panowie już się widzieli ze swemi, zostać zdaje się nie pragną, my czasu nie mamy — każcie ichmościom fórtkę otworzyć.
Napróżno oba poczęli wołać hałaśnie i po sejmikowemu się odgrażać, na nic się to nie przy-