Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
296

— Tego rozkazania strzeżcie mi najpilniéj i nadal, — dodał przeor.
— Będzie spełnione święcie.
— Cóż więc, gwałtem myślicie tu zatrzymywać? — oburzył się pan Jaroszewski.
— Nie was, — odpowiedział przeor spokojnie, — ale kto przed oblężeniem się tu schronił, gdyby dziś uchodził, popłochby rozsiał niepotrzebny, za jednym zechcą wszyscy; zatém kto tu jest, ten dobędzie do końca.
— Xięże przeorze, tu o życie chodzi! macie prawo rozporządzać swojém i swoich podwładnych, ale nie naszém...
— Wszyscy tu moi podwładni dzisiaj, — odparł zimno i stanowczo zakonnik, — Bóg nas rozsądzi; co czynię, robię z przekonania o koniecznéj potrzebie i z natchnienia Bożego. — Będą wszyscy cali, jeśli zaufamy Panu, nie obawiajcie się.
Dwaj przybyli zmięszali się, nie wiedzieli co począć, spoglądali po sobie, stali, przeor już odszedł, został Zamojski.
— To czego żądacie, — rzekł im na długą gotując się orację, — nie podobném jest et contra consuetudinem belli. Submissionem winniśmy wszyscy wodzowi, rozkaz i wola jego święta.