Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
295

czy to już Pana Boga niéma nad nami i Matki Boskiéj w Częstochowie — Cóż nowego im grozi?
— Co grozi? juściż to jawna i oczewista, że twierdza zostanie zdobyta i zniszczona.
— Kto to panu zaręczył?
— Ale dość policzyć xięże przeorze, co naszych, a co szwedów.
— Licz sobie kiedy chcesz, waszmość się boisz, a my się nie bojemy; tobie straszni, a nam nie.
Pan Jaroszewski osłupiał.
— Zresztą, — rzekł, — jak sobie xiądz przeor chce, ale ja siebie patrzę, i o żonę proszę.
— A ja o siostry.
— Zawołać braciszka Pawła! — rzekł przeor chłodno. — Wszyscy milczeli czekając co z tego będzie; przybyli sądzili, że im kobiety puszczą, aż i brat krawiec przybiegł ze szkaplerzem na ręku i spójrzał ognisto na wszystkich, ze łzami prawie na przeora, przed którym się nachylił skwapliwie.
— Wiesz bracie, jakie jest rozkazanie u wrót? — spytał go Kordecki.
— Wiem ojcze przeorze: wpuszczać pojedyńczo kto zażąda, a nie wypuszczać, chyba za wyraźnem zezwoleniem waszém.