Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
274

że wojsko przysłać, jeśliby koniecznie szło o posiadanie Częstochowéj, a samym przed zimą uciekać; inni wymyślali różne środki zdobycia, niemogące się zastosować; Miller wysłuchał wszystkiego w milczeniu.
— Uchodzić! — rzekł — nie, to być nie może, przyszliśmy, trzeba swoje zrobić. Spędzić ludzi sypać szańce nowe, fossy ziemią zarzucać, nieczekać wyłomu, probować strachu...
— Ziemi zamarzłéj nie ukąsić — rzekł któś.
— My jéj nie będziemy kopać, na to ludzi ze wsi zbierzemy, niech sobie robią co chcą. —
Wszyscy zamilkli widząc upor Millera; on już dawał rozkazy, Wejhard tylko cicho szepnął.
— Istotnie rozporządzenie generała doskonałe.
— Obejdę się bez pochwał, — odparł szwed ponuro.
Czech usunął się kwaśny.
W Częstochowie przez mieszczan, choć przepłoszonych trochę przypadkiem Brzuchańskiego, choć wylękłych przez kwarcianych do kościoła chodzących, dowiedziano się zaraz o zamiarach Millera. Kordecki nie tracąc serca, wytrzymawszy tyle, spodziewał się i reszcie podo-