Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
259

flegmatyk, poglądał na niego rzucając z kubka kośćmi o stół dla zabawy; bo nikomu gra nie była w głowie.
— No, panowie, — odezwał się Miller, — a co będzie daléj?
— Albo nie zaczynać, — rzekł Hesski, — albo począwszy, kończyć potrzeba; ale jak?
— Kończyć! kończyć! dobrze to mówić! i jać-bym rad! żołnierz się nuży chłodem, głodem, zimą, a ci mnisi utrapieńcy.
— Wyznajcie, — przerwał Heski, — że się dzielnie bronią, aż miło patrzeć,
— Matacze! zuchwalcy! — wołał generał, — ale to darmo!
— Panie generale, — odezwał się Sadowski, — za cóś potrzeba liczyć fanatyzm ich i załogi, człowiek się nim podwaja; z takiemi ludźmi walczyć nam chłodnym i rozważnym, prawie niepodobna.
— Ba! — rzekł Miller, — jeszcze i to dodaj (przerwał sobie śmiechem szyderskim niby), że tu są czary widoczne; nasi żołnierze mocno w to uwierzyli.
— Czary! — rozśmiał się Sadowski, to tylko imie inne, rzecz taż sama..
— Ale cóż powiecie, że nieustannie prawią,