Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
235

jakby niedowierzając, że od kul polegli, i szukając śladów innego rodzaju śmierci.
Pobożni i opieszali, wszyscy dnia tego zeszli się przed ołtarze; jeden może Krzysztoporski pozostał na murach, a gdy osierocony Lassota o kulach wlókł się do kościoła, pan Mikołaj z za węgła bastjonu, patrzał tylko na kaplicę jak w tęczę; rzekłbyś że się obawiał władzy, która tam mieszkała.
Ojciec Mielecki ciągnął go z sobą; odpowiedział mu:
— Ja się i tu pomodlę, źle wszystkim mury opuszczać.
Xiądz Ignacy głową pokiwał.
Zle i to, — rzekł, — kiedy żołnierz Matki Boskiéj do swéj Pani w taki dzień się nie modli, ej! panie Mikołaju, porachuj się z sumieniem, cóś ci ono swędzi!
Rozśmiał się stary dumnie, krzywo, dziko:
— Dajcie mi plecho pokój, — rzekł, — co ci tam do mojego sumienia, gorzéj będzie jak wam grzbiet zaswędzi od szwedzkich razów.
Xiądz Mielecki odwrócił się, ruszył ramionami i poszedł, zostawując go samym.
A gdy się rozeszli żołnierze, przemknęła się pani Płazina mimo stanowiska, uśmiéchnęła się,