Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
155

i zapale niepohamowanym. Tu ich przyjęto jak męczenników i bohaterów.
O! piękna to była chwila, gdy po przecierpianych boleściach, oklask poczciwych powitał zwyciężców, i musiało w nich zadrżeć serce ludzkie, choćby nie biło światu i dumie, bo w oklasku tłumu, był głos Boży!
Mylą się ludzie, lecz lud się nie myli; on nic nie wie, dowieść swojego wstrętu i swéj miłości nie może, ale gdy kogo kocha, kiedy się kim brzydzi, głos Boży jest w tym pociągu lub wstręcie.
Łzami witano zakonników, którzy się pokornie zakłopotani wymawiali jak mogli od téj owacji; zwycięztwo ich, wytrwałość, męztwo, gotowość na śmierć, była przykładem i podnietą dla oblężonych, Przeor przyjął ich jak ojciec i brat dziękując Bogu, że mógł powitać żywych z koroną męczeństwa.
Nie mówcie mi nic, — rzekł na wstępie, — wiem że potęga szwedzka jeszcze na was wrażenie czyni, że będziecie mnie skłaniać do poddania; zostawcie to Bracławskiemu staroście i jemu podobnym; a razem pójdźmy przed ołtarz naszéj Orędowniczki.
To była zawsze piérwsza i ostatnia myśl