Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
147

Pan Czarniecki uciekł z murów, bo nie mógł znieść tego widoku, Zamojski chodził z zaciętemi usty, obłąkany prawie od gniewu; załoga nawet i mnisi, czuli w sobie niepodobną do powstrzymania ochotę do boju...
Widok szubienicy, o któréj przeznaczeniu wiedziano, jeszcze bardziéj rozjątrzył wszystkich i wzmógł oburzenie; ale wnet dano znać z miasteczka, że odłożono spełnienie dekretu i poseł przybył żądając znów zdania się twierdzy.
Kordecki samém tém naleganiem i postrachami coraz mocniéj przekonany, że zdobyć jéj siłą nie mogą, gdy tak kołaczą o traktaty nieustannie; odpowiedział jak wyżéj wspomniano, zawsze jedną śpiewką:
— Oddajcie nam wprzód posłów, potém zobaczemy.
Odłożenie spełnienia wyroku i poruszenie polaków, o którem zaraz w twierdzy wiedziano, dodało otuchy, okazując, że xiądz Małachowski z Błeszyńskim bezpieczni są przynajmniéj od śmierci.
Pozostawało więc mieć się na ciągłéj baczności, pilnować, stać, i czekać.
Z południa, pan Czarniecki, który do ścian izby przywykły nie był, ale i na murach bez-