Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
136

ników na szubienicę wlókł, jak sobie chce; ale zasmakowawszy, bierze się już do zakonników...
— Albo co? — spytał Karmiński.
— Czyż nie wiecie? wszak Miller skazał już na szubienicę dwóch zakonników z Jasnéj-Góry, ślachty Małachowskiego i Błeszyńskiego, których zachwycił przeciw wszystkim prawom; a karze ich za to że Przeor twierdzy nie poddaje!
— Jakto? — poczęli pytać inni.
— Ot tak jak wam mówię, jutro dekret się ma spełnić, xięży szwedzi powieszą.
— Wszyscy na tę wieść stanęli jak osłupieli, spójrzeli po sobie, widać było na twarzach, oburzenie, gniew, niechęć.
— A my to ścierpieć musimy! — zawołał Zbrożek — ha! samiśmy temu winni, było lepiéj ginąć od szweda niżeli psu temu pomagać, teraz dawszy się ująć w jarzmo, orzmy grób własny. I padł na siedzenie.
— Tak — dodał poruszony — dziś mnichom, ślachcie takiéj jak i my; a jutro może nam. Tak będzie z zakonnikami, z nami, z obietnicami Karola Gustawa, z prawami naszemi, a potém z ziemią naszą i ze wszystkiém. Vae victis mówili starzy, ale gdybyż choć zwyciężonym, tutaj vae subjectis... wszystkim biada.