Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
119

stus uczynił po wszystkiém świecie, gdy pomyślał o opiece Maryi królowéj nieba, gdy zliczył chóry zastępów anielskich i siły niewidoczne a potężne niebios... mężniał i krzepił się. I tak na przemiany łzy z odwagą, zwątpienie z męstwem i wytrwałością, biły się w sercu jego. Ale Bóg sam widział walkę, ludzie widzieli wodza-kapłana, mężnego i nieugiętego, który na wszystkie namowy, wieści, postrachy, odpowiadał stale:
— Nie podda się Częstochowa.
Dwóch tylko ludzi, w wielkiéj liczbie oblężonych, dorównywali mu duchem: miecznik Zamojski i Czarniecki, reszta, z różném usposobieniem, przechodziła ze strachu do zuchwalstwa, kryła bojaźń milczeniem, lub objawiała ją bezwstydnie, wierzyła w klęskę i starała się ją zmniejszyć, oczekując z rezygnacją lub rozpaczą.
Lecz wielki, wielki jest wpływ choćby jednego człowieka, co słowem jak dłonią olbrzyma, dźwiga serca i podnosi wysoko; czują ludzie wyższość, podbici nią milczą i wstyd im zeznać się słabemi w obliczu siły; pną się do niego, choć pozornie chcąc mu dorównać. Taki był wpływ Kordeckiego, którego ukazania się dość