Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to nazwać. Nazwijcie więc jak chcecie i myślcie co wola wasza; a ja powtarzam swoje choć nie z siebie, nie podda się Częstochowa.
Ślachta poglądała na Przeora wodząc za nim oczyma: twarz jego ciągle rozpromieniona, jasna, uśmiechnięta niemal zdawała się widzieć przyszłość i błyszczała odwagą nadziemską. Jeden pan Paweł jeszcze się nie poruszył... taki to był dobry gospodarz!
— Bardzoby to dobrze było i pięknie tak mówić — rzekł coraz widoczniéj się tylko niecierpliwiąc, gdyby inwazja Szwedzka mogła być uważaną za doczesną, ale...
— Ja jéj inaczéj nie widzę, zawołał Kordecki.
— Jakto? Król wygnany, wojsko rozproszone, stolica jedna zabrana, druga może w téj chwili poddająca się, ślachta a po części i magnaci ze Szwedem połączeni, Litwa w rękach Cara.
— A jakoś nas Bóg z tego podźwignie, spokojnie odpowiedział Kordecki. Łokietek także tułał się po kraju i ukrywał po jaskiniach, był, jak Jan Kazimierz, wygnańcem, przecież powrócił i szczęśliwie panował, i Janowi panu pobożnemu a bogobojnemu nieuskąpi Wszechmocny łaski swojéj.