Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
310

nieckiego do ostatniego ciury, ucałowali znak zbawienia, a gdy maleńka fórtka ukryta w fossie otwierała się i wypuszczała w milczeniu idących mężnych obrońców Częstochowéj, Przeor nad nią na murach ukląkł na kamieniu i w zachwycie jakimś, pozostał obcy wszystkiemu co się w koło niego działo. Wśród ciszy szli wszyscy fossą do miejsca w którym przez kontr-eskarpy wydobyć się z niéj mieli: i nim pan Czarniecki klasnął w dłonie, już Konstancja pokazała się na przedzie z kijem w ręku, wiodąc wycieczkę i szepcząc — Zdrowaś Marja.
Sam zresztą naczelnik nie spuszczając się na nią całkowicie, miarkował kierunek, aby obejść szwedów.
Szli tak dobre ćwierć godziny, gdy Konstancja rzuciła się na ziemię i zdawała chwytać cóś pod nogami, wołając cicho o pomoc, wszyscy podbiegli ku niéj z przestrachem. Jakiś człowiek (było to jeszcze niedaleko murów) leżał na ziemi szamocząc się, ale mu żebraczka tak silnie ręką zatkała gębę, że krzyczeć nie mógł; natychmiast chwycono go, zakneblowano i związawszy rzucono w fossę do powrotu, a wycieczka poszła daléj.
Przestrach chwilowy zmienił się w niecier-