Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złociły hetmanów, drżał ślachcic w drewnianym dworku, choć go częstokołem opasał i smigownicami najeżył; modlono się po kościołach, zguba zdawała nieuchronna.
Szwed tym czasem w zajętéj przez siebie części Polski gospodarował po swojemu; jednano ślachtę jak było można, datkiem i pięknemi słowy, rozdawanemi w przyszłości dostojeństwy, pochlebstwem, obietnicami, groszem co go kościelne dostarczały srebra i poszanowaniem doczesném wiary a prawa. Trochę wierniejszych garść, choć niewielką a straszną, Karol Gustaw chciał wylęknąć uniwersałem, który wszystkim niższym, wszystkiemu ludowi, najnieoświeceńszéj a namiętnéj klassie społeczności, dawał moc nad panami, dozwalając posądzonych zaledwie o niesprzyjanie sobie, żywych lub martwych dostawiać Szwedom i przyrzekając nagrody. Szczęściem ta zachęta do łupieży i mordów, rozprzęgająca zasadnicze towarzystwa ogniwa, więcéj oburzyła, niżeli serc pozyskała. Po piérwszym szale, ze smutkiem i żalém, ze zgryzotą poglądali wszyscy, którędy by się wrócić nazad, na czyściejszą powinności drogę.
Byli wszakże ludzie co po piérwszych, acz wielkich klęskach, nie stracili nadziei w Bogu,