Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
300

ustawał w pracy. Czarniecki na powierzonéj mu części murów, dumał posępniejszy; w poczciwém jego sercu roiły się olbrzymie marzenia i plany; niepokój jakiś na twarzy widoczny, oznajmiał, że dumał głęboko; trochę też i czynność gorąca pana Zamojskiego spać mu nie dawała; chciał się także odznaczyć, jeśli nie tak uczoną strategją, to mężném sercem. Stawał, poglądał, cóś ważył, cóś myślał i szukać się zdawał oczyma przeora, którego w ostatku się doczekał. Aż mu rozjaśniało lice, gdy go postrzegł i kręcąc wąsa pośpieszył ku niemu z pogodniejszą twarzą, z uśmiechem szerokim.
— Na stanowisku! xięże przeorze! wodzu, na stanowisku! stajemy i witamy cię.
— Niech was Bóg błogosławi, niech wam Bóg nagradza.
— I nigdym tak waszéj przewielebności nie czekał, jak dnia dzisiejszego, bo mi myśl po sercu chodzi i muszę ją wyspowiadać — jak grzech mi cięży.
— A! cóż to znowu? kochany panie Pietrze, — odezwał się z uśmiechem Kordecki.
— Odejdźmy tylko nieco na stronę, żeby nas nikt nie słyszał, a chciejcie no posłuchać mnie bacznie... Oto tak! szwed widocznie ma