Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
264





XVII.

Dzień to był straszny dla oblężonych, ale Kordecki zaraz po nabożeństwie, sam stanął na murach i w natchnieniu, rozpłomieniony wiarą, kierował obroną; którą potrafił uczynić dalszym ciągiem modlitwy. Zamojski — co się spodziewał dowodzić i był pewien, że jego znajomość sztuki rycerskiej, wielką tu będzie pomocą, — Czarniecki i inni ślachta, uznali hetmana w przeorze. Nikt ust nie śmiał otworzyć. Inny to był już człowiek, i potęga jego słowa, jego skinienia, tak była wielka, że jéj nikt, nawet miłość własna wojaków starych, sprzeciwić się nie mogła. Pogodna była twarz jego, wzrost zdawał olbrzymieć, głos dwoić, myśl o-