Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
262

Tymczasem Miller czekał i złościł się bezsilnie, aż wreszcie nie rychło przyniesiono mu list przeora; wiemy już jego odpowiedź. Wejhard, który na widok posłańca nadbiegł, spodziewając się tryumfu, punktów ugody lub czegoś podobnego, czytał list generałowi. Szwed poskoczył z miejsca usłyszawszy odpowiedź przeora, choć była pokorna i uszanowania pełna; ale ten spokój mnichów, to ich zaufanie w obec ogromnych sił szwedzkich, ta śmiałość wśród otaczającego niebezpieczeństwa, którego nie zdawali się widzieć i uznawać, w głowie mu się nie mieściła.
— To szaleńcy! zawołał.
— To tylko mnichy, rzekł Wejhard, gdyby tam był choć jeden żołnierz, nauczyłby ich co im grozi.
List Kordeckiego czytano: przeor przybrał w nim nową dla siebie postać dyplomaty — kapłana; wywijał się jak mógł z millerowskich zagadnień: „Naszem powołaniem, pisał, jest nie wybierać królów, ale naznaczonym od Boga, dotrwać w raz poświęconéj wierze.
— O! to już co innego! rzekł Szwed, nie uznają znowu króla szwedzkiego, buntownicy!
— „Wybranym, — czytał Wejhard zakąsując wargi — dochowujemy niezłomnie posłuszeństwa