Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
229

które z pogorzelisk powywlekano i jakotako obrzucono ziemią, ledwie Miller przeszedł tu i żołnierza swego rozłożył, natychmiast grad kul sypnął się na klasztor. Jenerał nazywał to dzień dobrym dla zakonników, a Wejhard nie przestawał utrzymywać, że byle ich trochę przestraszono, zaraz się poddadzą. Kaliński potakiwał zdaniu hrabiego, Sadowski uśmiéchał się milcząc i ruszając ramionami.
Dzwony właśnie na primarję zwoływały, gdy grom dział i gdzieniegdzie padające nieszkodliwie kule bezsilne, popłoch wielki zrządziły w podwórzach. Na piérwszą zabłąkaną kulę, co się potoczyła po bruku, okiem podziwu i strachu rozbiegając się wszyscy poglądali zdaleka. Kordecki, który obchodził stanowiska, w obec wszystkich, zbliżył się do miejsca gdzie upadła, podniósł ją i głośno się odezwał:
— Złożym ją na ołtarzu Boga-rodzicy, ofiarując Jéj boleść naszą.
To mówiąc wziął ją w połę habitu i poniósł do kaplicy.
Z murów też, już się odzywały działa jasnogórskie, odpowiedź na dzień dobry niosąc Millerowi. Jego wojska wczorajszemi stratami nieulęknione jeszcze, cisnęły się tłumami od wscho-