Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
224

da i straszna, że gdybym niewiedział o niéj, jużbym jéj nie poznał. Włos mi na głowie stanął. A byłać to przecie matka jego syna, bo mu zaraz w rok po świętokradzkiém małżeństwie, dała następcę, wymógł na niéj zapisy majątku, który mnie wydarli, a obawiając się widać zalotności jéj — bo była do zbytku rozmiłowana w sobie i lekka niewiasta — tak ją niegodziwie zamknął.
Kobiéta z razu się przelękła napadu tego i mnie nie poznała. Powiedziałem jéj z czém przyszedłem, żeby ją bronić i niegodziwego ciemiężcę upokorzyć; popatrzała się na mnie i zalała łzami, padła mi do nóg, milczała długo, nareście głos jéj powrócił.
— Zbawco mój, zawołała, jam ciebie nie była warta, byłam winna, wielem była winna! Bóg mnie pokarał, za resztę grzechów moich sama odpokutuję. Niegodnam cieszyć się dziećmi, niegodnam żyć z niemi, grzesznica wielka! Bóg mnie w téj niewoli i zamknięciu oświecił i poruszył, dziękuję ci, że wyzwalasz mnie, abym resztę życia spędzić mogła na pokucie.
— Gdzież chcesz iść? spytałem widząc że się wybiera.
— Gdzie mnie oczy nie ujrzą ludzkie i Bóg