Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
214

wesele. A jak to za owych czasów bywało, na wesele prosili kto żyw, i kogo gdzie spotkali, bo i z ulicy uboż i ślachta znajoma i nieznajomi nawet cisnęli się do otwartego domu kupca. Odbywało się to po staroświecku z maszkarami, z błaznami, z muzyką, z wielkim stołem i wielkim strojem, a trwało dni dziesięć. Że to jakoś było blisko domu w którym stałem, a moi przyjaciele już tych Gallarów znali dawniéj, pociągnęli i mnie na bankiet weselny. Ot! jak czasem całe życie ludzkie od jednego zawisło kroku (i starzec westchnął ciężko) ale mi nie żal, nie, nie żal.
Starsza córka Gallarowa szła za ślachcica, bo to był mieszczanin bogaty co się zowie, kupiec wielki, i mówił o sobie jakoby był wygnańcem, religionis causa z jakiegoś tam niemieckiego kraju, gdzie katolików prześladowano, opowiadał też że był ślachcicem i dla musu się tylko udał do handlu. Bóg tam zresztą wié, jego niemieckie ślachectwo. To pewna że i sam był personat, okazała i poważna figura i familja jego wyglądała, gdyby cóś lepszego niż prości mieszczanie. Osobliwie też obie córki były piękne; bom podobno mówił że ich miał dwie, starsza co już szła za mąż za pana Otrębowskiego z Przewałowa, była śliczna jak obrazek, ale młodsza świeciła