Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? — rzekł hrabia — nie śliczne jabłuszko?
— Ba! — odparł szwed gładząc wąsa, — właśnie co ja lubię, młodziusieńkie, malutkie, cacko! Ale dokądże poszli, niechby tu z nami zostali, jeśli nie oboje, to choć ona?
Sadowski z niejakiém oburzeniem spojrzał na obu i rzekł do nich:
— Poszli przyjmować jenerała.
— Ale powrócą? — spytał Miller.
— Każemy im przyjść, — dodał Wejhard.
W mgnieniu oka na kominie rozpalono ogromny ogień ogrzewający izbę całą, stary sługa z pod oka mierząc Szwedów, przyniósł dzban miodu, misę jabłek, chléb, masło i więdlinę, obiecując, że wkrótce będzie i wieczerza.
Miller rzucił się naprzód do miodu, bo go lubił i powiadał, że w Polsce dwie tylko znalazł rzeczy dobre: stary miód i srébro stare; ale się skrzywił skosztowawszy, bo to był trunek świéży, niewytrawny i niesmaczny; krzyknął więc na sługę rzucając mu czarką w oczy, aby podał co lepszego.
— Niéma, — odpowiedział sługa ruszając ramionami, dalipan że niéma.
— Jak to być może, żeby u polskiego ślach-