Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

gadki. Ale gdzie? u kogo? zbyt nizko sięgając do znajomych sobie domowników, mógł się narazić na usłyszenie złośliwych fałszów i tłómaczeń nierozsądnych. Na myśl mu przyszedł z kolei i rejent na dewocyi w miasteczku, nie bardzo chętny do zwierzeń i dom państwa Pawłowstwa.
Pozwoli mi ciotka — rzekł wkrótce — ażebym na godzinę jaką pojechał do Pobogowszczyzny?
Wanda zwróciła się żywo, z jakimś uśmiechem smutnym i spojrzeniem znaczącem i zadzwoniła natychmiast, oby kazać konie zaprządz dla Adryana.
— I owszem — dezwała się — pojedź tam, ale powracaj do nas, (poprawiła się), do mnie, będziemy jeszcze z sobą mieli wiele do pomówienia. Nie jestem skłonną do zwierzeń, lecz powoli mój drogi Adryanie, wiele rzeczy będę musiała ci wyspowiadać, a może i rady zasięgnąć.
Umilkła nagle spuszczając oczy. Spojrzała ku salonowi, w którym kasztelanic z cygarem w ustach odpoczywał i zdawała się chcieć dać do zrozumienia, że na teraz mówić więcej nie wypadało.
Coraz niespokojniejszy Adryan wyszedł, gdy mu znać dano o koniach i pojechał. Wcale niespodziane jakieś znajdował tu zmiany, których nawet odgadywać nie śmiał.
Do dworu w Pobogowszczyznie wiodła ulica z klonów i lip, w części wyłamana, lecz jeszcze dosyć cienista. Zbliżał się nią do starego domu, gdy postrzegł dwie białe między drzewami sukienki. — Widocznie były to osoby, które wyszły między cieniste stare lipy przed chwilą, bo nawet kapeluszów z sobą nie miały. Jedna z nich, mniejszego wzrostu białą chusteczką zawiązała sobie twarzyczkę rumianą. Adryan poznał w niej zdala, znacznie wyrosłą i na panienkę już wyglądającą Magdzię. Towarzyszki jej, bardzo skromnie ubranej i z jakąś śmiałością ruchów postępującej obok dziewczęcia, z gałęzią zieloną w ręku, nie mógł zrazu przypomnieć. Było to piękne