Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

Pojechali tedy do Pobogowszczyzny. U państwa Pawłostwa zastali po staremu wszystko. Wacek był już trzy razy u stryja, a za czwartym wybierała się z nim matka i Magdzia. Wielka panowała obawa i niepewność, jak się ten krok uda. Pan Krzysztof był już tak usposobiony, że niebezpieczeństwo zdawało się nie grozić żadne, biedna pani Pawłowa odkładała także z dnia na dzień, nie mając odwagi do stanowczego kroku.
— Jedźmy jutro wszyscy — rzekł Adryan, którego to niecierpliwiło.
Chwycono się tej myśli, Teodor tembardziej, że to znowu przeciągało walkę, której lękał się ostatecznego wypadku. Opowiadanie o Dosi, o panu Krzysztofie. zajęło wszystkich, pani Pawłowa myślała, czyby nie najbezpieczniej było przez hrabinę i z jej pomocą dobić przejednania, ale Adryan odważnie brał wszystko na siebie.
— Kochana pani — rzekł na wyjezdnem — nie odkładajmy, bijmy żelazo póki gorące, pan Krzysztof jest w dobrem usposobieniu, potrzeba z tego korzystać.
— Ja chcę dla niego urządzić w jednym z folwarków mieszkanie — dodał Paweł — po co ma się wędzić na tym starym zamku, który mu kiedyś jeszcze może runąć na głowę. Mógłby las sprzedać, a folwark okupić, albo mu go dam dożywotnią dzierżawą, bo wiem, że choć od brata darmo go nie weźmie.
— To na później — dodał Adryan — najprzód niech-no lody prysną.
Umówiono się więc nazajutrz jechać do zamku. Teodor i Adryan mieli przybyć na ranny obiad i razem ruszyć do pana Krzysztofa.
Gościnni gospodarze tak wstrzymywali swych gości, że późno już wrócili do Zieleniewszczyzny. Nie było żadnego projektu wstępowania na folwark, ale przejeżdżając około niego posłyszano dźwięki for-