Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

ratunkiem na ten stan niepokoju, było znużenie cielesne.
— Jutro w las! w las! — rzekł, kładąc się — kilka dni w ostępach, kilka nocy na barłogach, głód, trud, bezsenność, złamią i... uleczą.
Gdy się zbudził, słońce już było wysoko, obawiając się jakiej przeszkody, natychmiast porwał strzelbę, zawołał Hermesa, zapowiedział w domu, że nie powróci pewnie dni kilka i uciekł ścieżyną w głąb swych lasów.
W torbie miał trochę chleba, trochę wody w blaszance, i flaszeczkę z wódką; starczyło mu to na długo. Jagody w lesie koiły pragnienie, i zaspokajały głód, wreszcie miał zawsze chatę Wilczków, jako schronienie, gdyby się czuł nadto znużonym.
Błądzenie to po lesie, dawniej tak skuteczne, teraz wszakże prawie było niepodobnem. Siadał co chwila i dumał, lub roztargniony rozbijał się o drzewa. Ptastwo i zwierz pierzchały mu prawie z pod nóg bez wystrzału.
Dwa dni i dwie noce spędził w takiej wędrówce bez celu, po różnych zakątach, nie zaglądał nawet do Wilczków, bo i tam lękał się znaleźć wspomnienia i zamiast pokoju, rozdraźnienie nowe. Wreszcie znużenie i wyczerpanie zupełne, trzeciego dnia zaprowadziły go do zagrody leśniczego po południu.
Dosia spostrzegłszy go zdaleka, jak zawsze, wybiegła na spotkanie i zabrała mu torbę i strzelbę, pocałowawszy go w rękę. Spojrzała mu w twarz i znalazła go bardzo mizernym i bladym.
— Znowu pan pewnie kilka dni po lesie błąkać się musiał, bo widać, jak okrutnie zmęczony. No, czy to się godzi. Pan mnie nauki daje, a mógłby mnie posłuchać.
Wyszła i pani Wilczkowa.
— Pewnie pan głodny! Słyszę trzeci dzień, jak z zamku! — miłosierny Boże, a toż się pan zamęczy!