Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   21   —

bo pan Teodor jest człowiek miły, dobry, zacny i godzien sympatyi.
— Ale sympatye się rodzą, a któż wie?
— Jeśli jej nie ma, nie trzeba przynajmniej zostawiać go w błędzie, i okazać mu, że może sobie szukać jej gdzieindziej.
— Przepraszam pana — śmiejąc się i mrużąc oczki rzekła Liza — daj mi pan słowo, że powiesz prawdę! Czy proszono pana o pośrednictwo?
— Daję słowo, że nie — odparł Adryan.
— Więc tak, przez miłosierdzie nad tym nieszczęśliwym?
— Nie inaczej.
— Cóż to za dobre serce! — parsknęła Liza spoglądając mu w oczy.
— Pani jesteś tak zachwycającą istotą — zakończył Adryan — że każdy by jej służyć pragnął, ale jesteś niedoświadczoną, przynoszę więc tylko dobrą radę, ot tak, czy się zda na co, czy nie, i rzucam ją pod nóżki pani, choćbyś ją zdeptać miała.
Liza się zarumieniła czując odgadniętą, zakręciła się, spojrzała bystro, nieodpowiedziała nic i uciekła.
Zatrzymano Adryana mimowoli, chociaż po razy kilka brał za kapelusz, chcąc się wysunąć. Zamorski miał na to sposób doskonały: zaczynał zaraz utyskiwać nad tem, że zapewne takie towarzystwo hreczkosiejów i ich proste, wiejskie przyjęcie, do smaku paniczowi być nie mogło. Naturalnie trzeba było czynem protestować przeciw temu przypuszczeniu i zostać na dłużej. Nad wieczór, podano przez pożyczanego kuchmistrza wystylizowany obiad, do którego i gość przypadkowy zasiąść był zmuszony. Teodor znalazł się, istotnie mimowoli, koło Lizy, zdawało się to być w przeznaczeniu.
Naprzeciwko posadzono Adryana, który mógł czynić postrzeżenia nad bardzo trafną metodą kokietowania na przemiany zaczepnego i odpornego panny