Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   19   —

— Na miejscu pańskiem — szepnął Adryan — nie czułbym się bezpiecznym przy takiej zwodnicy, zobaczysz pan, że padniesz jej ofiarą.
— Niebezpieczeństwo jest w istocie wielkie — odezwał się wzdychając Teodor — ale między nami mówiąc, serce moje nie jest zupełnie wolnem.
— Nie zupełnie? więc kątek jakiś zajęty? — rozśmiał się Adryan — nie mógłbym się dowiedzieć przez kogo?
Teodor napił się wina, westchnął i rzekł z powagą.
— To moja tajemnica, kiedyś, może, ale dziś jeszcze jej zdradzić nie mogę. Dziewczę, to bawi mnie, to prawda, lecz rozum każe stronić od pokusy. Chodźmy.
Wyszli obaj na ganek, gdzie męzkie towarzystwo rozprawiało o koniach, o gospodarstwie, o myśliwstwie i innych sympatycznych przedmiotach. Adryan miał zręczność przypatrzeć się po raz pierwszy temu szczerości pełnemu, serdecznemu kółku poczciwej szlachty, która była najpewniejsza, że ogromne brzemię pracy dźwigała na swych ramionach. Stękali wszyscy, kieliszki krążyły do koła, a pracowitsi upominali się o karty do preferansa i wista, aby nie próżnować.
Teodor zaledwie się schroniwszy tu od pokusy, i porzuciwszy Adryana, prawie natychmiast wciągniony wzrokiem Lizy, powrócił znowu do pokoju. Nigdy może tak wielkie mu nie groziło niebezpieczeństwo. Dziewczę, jak ostrogą ukłute zaręczynami siostry, dobijało nieszczęśliwego Męczyńskiego, który się bronił tylko wspomnieniami hrabiny trochę, a nazwisko Maciorkiewiczów...
Rodząca się namiętność zaczynała sofizmatami zasłaniać się od napaści. Można się przecież było wynieść gdzieś tak daleko, aby tam o Maciorkiewiczach słuch nie dochodził. Liza tego dnia wydawała mu się tak piękną, tak pełną życia! Nie właściwiej-