Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

Wszystkie złożono na otwartym Niesieckim, trzeba było wychodzić; oglądając się hrabina pierwsza opuściła smutne to więzienie. Było li to zapomnieniem umyślnem, czy mimowolnem? obok Niesieckiego zostawiła maleńką rękawiczkę. Adryan z pewnością to dostrzegł, ale nie powiedział nic i zakrył ją sobą od Teodora, który byłby się nieochybnie przysłużył zwróceniem jej właścicielce. Równie powoli jak weszli, schodzić zaczęli ze wschodów, w zamku nie było nic więcej do widzenia. Teodor poprowadził tylko jeszcze między baszt zwaliska, zkąd widok się rozciągał nieco szerzej na wzgórza lasami okryte, ale wszystko to było tak smutne, tak smutne! Hrabina kilka razy powtórzyła ten wyraz, który się jej wyrwał mimowoli. Widok zamczyska pustego podziałał na nią może więcej, niż gdyby w niem właściciela znalazła. Adryanowi nawet nic nie przychodziło na myśl, czemby ją mógł rozerwać i rozweselić.
Teodor trochę się próbował wyśmiać z brata, ale mu nikt nie odpowiadał i nie wtórował.
— Wnosząc z kary, jaką sobie ten człowiek za grzechy żywota naznaczył — rzekł Adryan — możnaby sądzić, że grzeszył wiele. Mnie go szczerze żal, czuję sympatyą dla niego i gdyby było w mojej mocy, choć ostatki życia starałbym się mu uprzyjemnić. Ten człowiek wycierpiał wiele.
Hrabina ze spuszczoną stała głową nie odpowiadając nic.
— Dziwak! — rzekł Teodor — hypokondryk, któż mu winien?
Postawszy nieco między kupami kamieni, które chmiele oplatały, poszli nazad ku bramie ciemnej. Hermes podniósł głowę, aby się odchodzącym przypatrzeć i spać się położył znowu. Za bramą było weselej i odetchnęli swobodniej, nie cisnęły już ich te szare mury, które zdawały się co chwila obalić się na głowę.