Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   81   —

szlachecka i szlachetna, ale rozum w niej, który z czego wyrósł, to już nie wiem; bo szlachta z rozumu tak dalece nigdy nie słynęła. Myślę, że ojciec, który ją ma jednę i bardzo kocha, a jest rodzajem filozofa czytającego chętnie i myślącego wiele pocichu, rozwinął ten umysł tak szczęśliwie. Będąc tu chorym długo — mówił pustelnik — miałem zręczność poznać bliżej to dziewczę i zdumiewałem się codzień jej prostocie zarazem i dowcipowi. Ale dowcip biorę w znaczeniu, w jakiem go brał Kochanowski.
— Z oczów jej ten rozum patrzy — odezwał się pan Adryan — chociaż kobiece oczy okrutnie zwodzą. Jestem przekonany, że one często same nie wiedzą co mówią, bo przez nie odzywa się coś więcej, niż jedna dusza niewieścia, może cały duch niewieści.
Teodor był milczący dnia tego, rozmowę utrzymywali Krzysztof z młodym znajomym. Po śniadaniu Adryan wstał zebrawszy sprzęt, który pochwyciła zaraz nadbiegająca Dosia. Stół tym samym sposobem odniósł na miejsce. Prawda, że mu nieco żyły na czoło wystąpiły, ale za to miał zręczność zbliżyć się do owej pięknej Dosi, która mu się więcej podobała od wyfiokowanych panien Zamorskich.
— Już się nie dziwuję — rzekła do niego, gdy na miejscu stół ustawiał — że pan takich sztuk dokazujesz, kiedyś największą nam pokazał, w dobry humor wprawiając naszego kochanego pana. Nikt wam za to nademnie nie może być wdzięczniejszym, bo go kocham bardzo.
Spuściła oczy.
— Za to, jeśli zabłądzę na polowaniu i zajdę kiedy do państwa — rzekł Adryan kłaniając się grzecznie — niech mnie pani nie wypędza i przyjmie dobrem sercem.
— A czemuż-by nie? — odparła Dosia — wszak my każdego, kogo Bóg da, gotowiśmy przyjąć gościnnie.