Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

mógł widzieć z bliska. Posłużyła mu do tego zapowiedź śniadania, przymówił się jako najmłodszy pomódz do podania i usługi. Nim kto miał czas zaprzeczyć, wstał i pobiegł do chaty. W progu jej stała Dosia, Adryan się skłonił grzecznie, jakby największej damie.
— Pani mi pozwól pomódz sobie do podania śniadania. Słuszna rzecz, abym jako młody, spełnił ten obowiązek. Szkoda pani rączek.
Dosia spojrzała nań śmiało, a potem na ręce, które naiwnie wyciągnęła do Adryana.
— Albo to rączki tak jak u wszystkich panienek? — zapytała pół gniewnie, pół żartobliwie.
Rączki były opalone, trochę podrapane od pracy, ale mimo to, wcale ładne.
— Wie panna Wilczkówna, że nie jedna panienka by jej ich pozazdrościła.
— Bałamut z pana! — rozśmiała się leśniczanka.
— Przekonasz się pani, gdy będę miał przyjemność lepiej się jej dać poznać, że jestem najrzetelniejszy z ludzi, ale — rzekł — nie ma czasu do sprzeczki jeść się chce, pokaż mi pani stół!
— Stół, a ot! — odezwała się otwierając drzwi, i wskazując stojący w pośrodku stolik niewielki.
Adryan spojrzał nań.
— We dwoje go łatwo wynieść — ozwała się Dosia już nieco przyswojona i ujęła z jednego końca.
— Chociażby mi było bardzo miło z panią go nieść, ale nie dopuszczę, ażebyś miała dźwigać. Niech pani odstąpi, ja go wezmę sam.
— Jakto sam?
— Adryan, który miał siłę wyrobioną potężnie gimnastyką, schylił się, ujął stół jedną ręką za nogę, podniósł go do góry i nie mówiąc słowa, jak zabawkę utrzymując w powietrzu, wyszedł z nim na podwórze. Ten dowód zręczności wywołał naiwne zdziwienie i wesoły uśmiech Dosi.