Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

Włosy odrzucił w tył, i uśmiechnął się. Panu Teodorowi jakoś przy nim rosło serce, uśmiechał się także.
— Jakże może być — wtrącił Adryan — najbliższe sąsiedztwo, państwo Pawłowstwo, nieznajomi prawie. Ona sama córka kupca, powiada panna Kornelia, no to co? może być osoba prosta, ale dlatego miła, a zawsze dziś pani Pobogowa. Państwo Zamorscy, dzierżawcy; dla czegóż ich nie ośmielić, nie zbliżyć. Są to żywioły, które przygarniać należy, nie odpychać. Naostatek pan Krzysztof dziwak, boście go zażyć nie umieli.
— A! tegom ciekawy, jak się pan do niego weźmiesz.
— Zobaczycie! — rzekł zrozumiale młodzieniec — widzisz pan, młodość jest nieustraszona i dla tego się jej wiele rzeczy udaje. Panowie nadto macie rozumu i rachuby i dlatego często się mylicie.
— Tak! tak! — zakończył Teodor — napraw nas pan, bardzo mu wdzięczni będziemy.
— Szanowny sąsiedzie, nie pochlebiam sobie bym co więcej nad to zrobił, że odgadłszy was będę mówił to głośno, co wy myślicie po cichu. W tem cała sztuka. A teraz, rzućmy cygara i chodźmy do cioci, aby się nie nudziła. Ciocię kocham, ubóstwiam; jest jak anioł dobra, piękna, a wydaje mi się nieszczęśliwą. Na to także radzić potrzeba.
Spojrzał na pana Teodora, który się uśmiechnął i jakby o niego szło, pełne wdzięczności zwrócił nań wejrzenie, ale nie odezwał się przez skromność. Teraz młodzieniec mu się stokroć więcej podobał; rachował na to, iż może mu być pomocnym wielce i postanowił wejść z nim w jak najbliższe stosunki.
— Jeśli to panu przykrości nie zrobi — odezwał się — wszak byśmy dziś razem mogli pojechać do Zieleniewszczyzny, wieczorem zabawić u Zamorskich, a jutro... polowanie.