Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

uśmiech młodości, jest jak promień słońca, czujemy się nim odżywieni.
— Pani mówi: nam starym! — zaprzeczył Teodor.
— Bo się starą czuję, a przy Adryanie mało kto nie dozna tego uczucia.
Adryan już pobłądziwszy trochę po salonie powracał do cioci i gościa, podsuwał krzesła i widać mu było z twarzy, że do rozmowy tęsknił.
— Wie ciocia, już ułożyliśmy... polowanie.
— Rejent?
— A! nie; między gankiem a salonem z panem Teodorem — rozśmiał się Adryan. — Rejent wszystko w świecie urządzi ale nigdy w życiu nie polował, chyba na zabitego zająca na talerzu.
Panna Kornelia wbiegła i objąwszy okiem panującą w salonie harmonię, uśmiechnęła się.
— Widzę, że zostałam uprzedzona — rzekła. — Śpieszyłam, aby tych panów poznać z sobą.
— A! pani! znamy się już jakby od lat stu — zawołał Adryan — ja jestem natręt i gaduła, to wiele rzeczy ułatwia.
W ten sposób rozpoczęta rozmowa potoczyła się wesoło. Podano śniadanie; po niem Adryan zaproponował w ganku cygaro i wyszli.
Młodzieniec wziął gościa pod rękę i zaprowadził ulicą do parku.
— Wie pan co — rzekł po chwili. — Ciocia czegoś smutna; znalazłem tu humory powarzone, wielu się rzeczy domyślam... trzeba was rozbawić, rozruszać i nie dać się wam nudzić. Ja do tego jestem jedyny.
— W istocie — odpowiedział Teodor — życie tu nasze jest dosyć... jednostajne.
— Ale nudne — przerwał młodzieniec — nie ma co się z tem ukrywać, kółko małe, ciocia zamknięta, mało osób przyjmuje, stosunki ostygłe. My to wszystko przerobiemy. Mam wiele planów różnych, zobaczycie.