Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   63   —

z zięciem razem coś wziąć choćby większego. Człek w dorobku, ja się starzeję.
Mówił ciągle przypatrując się Teodorowi, który przybrał wyraz posępny, ale niedający odgadnąć wrażenia.
— Już to na córkach, nie dawszy mi syna, pobłogosławił mnie Pan Bóg — dodał dzierżawca. — Nie chwaląc się Liza mogłaby w najpierwszym domu być ozdobą. Główka nie dla proporcyi... Ale to takie sobie trochę dumne, trochę głupie, że powiada, iż nie pójdzie inaczej tylko za dystyngowanego człowieka i nigdy w świecie za młodego, ale za poważnego, dojrzałego. Dla tego to o Maciorkiewiczu jej ani wspomnieć. Nawet nazwiskiem się brzydzi, choć Maciorkiewicz nie ma nic tak złego.
Teodor słuchał, ale myśl obrachunku i spłaty należności tak go pochłaniała, że o Lizie zapomniał.
— A będzie ten człowiek szczęśliwy, co Lizę weźmie — wywnętrzał się ojciec — to prawdziwa perła. Co to za takt! jaki rozum, jaki statek. U niej tylko książki, muzyka i wyższe towarzystwo. A to będzie bieda jeśli się nie trafi kto po jej myśli, bo się zaklina, że nie pójdzie tylko za dystyngowanego i poważnego człowieka.
Powtórzywszy to z pewnym naciskiem, dobry ojciec westchnął i począł się rozwodzić o genealogii Maciorkiewiczów. Przyszłego zięcia, rodziła de domo Ozorczanka, dziad był autentycznym podsędkiem. Wszystko to coś znaczyło. Teodor głową kiwał.
Po rozmowie tej, stary zwróciwszy się ku innemu przedmiotowi, począł chodzić po pokoju i panna Liza, jakby na dany znak wróciła wraz z matką. O interesach mówić przestano. Zamorski miał coś do poradzenia się z żoną w drugim kątku, a Liza od niechcenia zbliżyła się do panna Teodora.
Wszystko, co o niej opowiadał ojciec przyszło na myśl staremu kawalerowi, ale bronił się jak mógł pokusie różowego buziaczka wspomnieniem hrabiny.