Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

ry, w moim wieku byłoby to śmiesznem, dobijam się szacunku i chcę się dać poznać.
— Słyszałem już kilka razy pana dobrodzieja mówiącego o swoim wieku — przerwał dzierżawca — ale słowo daję, że tego nie rozumiem. U nas bywało siedmdziesiątletni się żenili. Dopiero od niedawna weszło w modę konie brać do uprzęży we trzech latach, a młodzież żenić we dwudziestu. Pan dobrodziej jesteś tak zakonserwowany, że niktby panu nie dał nad trzydzieści kilka.
— Dziękuję ci, kochany Zamorski, niestety, metryka uczy rozumu!
Dzierżawca ręką zamachnął.
— Kto zdrów ten młody! — rzekł z cicha. — Pan, nie pochlebiając, każdej kobiecie się podobać możesz, dlaczegóżby i nie hrabinie Wandzie, gdyby serce wolne miała, ale — tu sęk!
— Myślisz przerwał Teodor.
— Mówię co słyszałem i wiem, mogą to być bajki — kończył dzierżawca — ale chodzą słuchy, iż hrabina Wanda nigdy pierwszego swojego przywiązania do pana Krzysztofa nie straciła. Gdym był ostatnią razą, a zostaliśmy sam na sam, z jaką ciekawością mnie o niego wypytywała, wyrazić trudno. Nie jestem wielkim znawcą serc ludzkich, jako prosty hreczkosiej, ale w oczach się jej malowało.
Pan Teodor namarszczony nie dał mu dokończyć.
— Ale mnie mówiono — przerwał — że tam o nim nawet wspomnieć w domu niewolno.
— Może to być dla domowych, jednak ze mną mówiła, słuchała i dopiero, gdy panna Kornelia nadeszła, przerwała tę rozmowę.
Zasępiony dziedzic wstał z ławki i po ganku się począł przechadzać.
— Gdyby tak było w istocie, jak się domyślacie — odezwał się po namyśle — nie pozostawałoby mi nic innego, jak Krzysztofa tam napędzić, a samemu