Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

miłość dla pana Krzysztofa. Gdyby ich do siebie zbliżyć, byłoby to prawdziwie, prawdziwie rozumnie, pięknie i uczciwie, a nie zaszkodziłoby dla bezpieczeństwa, bo... a nuż się kobieta znudzi, a nuż pan Teodor, kat go tam wie, znajdzie jaką zarosłą drożynę do jej serca. Hej — zawołał nagle, jakby myślą jakąś uderzony Zamorski do woźnicy — hej, słyszysz, zbocz-no tak, abyśmy do chaty Wilczka zajechać mogli, mam z nim coś do pomówienia!
Z Wilczkiem, który znajomości ani szukał, ani unikał, pan Zamorski, jako sąsiad spotykał się czasami, a był z nim, jak ze wszystkiemi, w doskonałej zgodzie i przyjaźni. Pochlebiał mu nawet, wedle swojego obyczaju, wynosząc wielce jego naturalny, zdrowy rozsądek. Wilczek miał ludzką naturę, bądź co bądź, pochlebstwo mu smakowało trochę, dobrodusznie Zamorskiego miał za prostego, a serdecznie poczciwego człowieka.
Rzadcy bywali goście u Wilczka, bo i on też w domu nie siadywał, częściej bywał w lesie i na granicach. Gdy bryczka gościńcem po nad Pobogowszczyzną idąc zatrzymała się i przed wrotkami wysiadł z niej pan Zamorski, przeciwko któremu pobiegł zawzięcie szczekając Grzmilas, a za Grzmilasem piękna Dosia i chłopiec, w chacie państwa Wilczków wszystko się zerwało na nogi. Stary tylko co był z lasu powrócił, poznał zaraz po koniach i po wzroście a postawie Zamorskiego i ochotnie ku niemu wyszedł sam. Grzmilasowi nakazano, aby się przyzwoicie znajdował, Dosia otworzyła wrotka i pan Zamorski witając ją uprzejmie, wszedł na łączkę przed chatą.
Wilczek stał też z odkrytą głową, wyszedłszy na gościa spotkanie. Dzierżawca podał mu rękę.
— Jakże się miewasz, szanowny sąsiedzie — odezwał się wesoło — kopę lat, kopę jakeśmy się nie widzieli.
— A no, prawda — odparł stary — ale co pan chce, wy pracujecie w polu, ja w lesie, ludzieśmy nie