Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego się stała. Dziécię znało jéj czarne oczy i długą brodę, z którą się małemi rączęty bawiło; żydówka szła sama na zawołanie, zaglądała do kołyski z roztropnością i zmyślnością niezwykłą: słowem wcieliła sie w rodzinę. Jermoła oddawał jéj sprawiedliwość, że się zrazu na niéj nie poznał.
Ale fraszka ta pociecha, jaką miał ze staréj kozy, któréjby teraz za żadne nie oddał pieniądze: gasło to przy radości, jaką mu sprawiało rosnące i codzień roztropniejące dziécię. Chłopak był duży, silny, wcale ładny i tak szybko dojrzewający, jak zwykle sieroty. Bóg tym, których pozbawił matki, wcześniéj téż zsyła siły do życia potrzebne. Jakkolwiek zadziwiającym był Radionek, Jermoła jeszcze w nim widział daleko więcéj niżeli było w istocie. Śmiała się z niego kozaczycha, ale to go nie poprawiało, gniewało tylko: nazywał ją ślepą i uchodził ze swym skarbem nadąsany. Zresztą starucha kochała także wychowanka, który i jéj wiele był winien; stary ojciec przybrany bez niéj nie tak łatwoby sobie dał rady,