Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podskakiwał, a nieszczęśliwéj kozie, która chmurno jakoś poglądała na całą tę historyą, pięścią pogroził.
— Słuchaj bezecna żydowico — odezwał się stając naprzeciw z groźnie podniesioną ręką — plemię rogate i brodate: słuchaj i pamiętaj, jeśli mi uczciwą i posłuszną mamką dla mojego malca nie będziesz, znajdę drugą.... Ale ciebie, jak mi Bóg miły, zarznę tępym nożem.
Koza tupnęła nogą, pokręciła głową, a przytomni szerokim parsknęli śmiechem: bądź co bądź nauka w las nie poszła.




Takieto były początki, a w kilka miesięcy późniéj Jermoła już doskonale obywszy się z położeniem swojém, tak sobie wybornie radę dawał we wszystkiém, że mu się oddziwić nie mogli. Pociecha bo to była całéj wioski, kiedy stary z dzieckiem na ręku wyszedł na brzeg rzeki, albo na pole: otaczano go kołem, śmiejąc się i pieszcząc niemowlę i staruszka.
I czegoto cierpliwość nie dokaże: owa stara uparta koza, która tyle charakteru okazała