Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

55
JASEŁKA.

jaźń, więcéj niż sympatyę młodzieńczą, — oraz hrabiną, która jak cień własnéj, nieznanéj matki przed nim stawała... Taką sobie wyobrażał swoją, taką chciałby był mieć i kochać.
Znając ścieżkę, która od Robowa wiodła pod ogród zarubiniecki, wsunął się po cichu do domku Żółtowskiego i zmieszał go swojém niespodzianém przybyciem. Stary milczący zwykle, języka w ustach zapomniał.
— A! pan tu! pan tu! powtórzył kilkakroć — czy?.. ale?... I zamilkł.
— Wszak to już godzina, w któréj zobaczyć się można ze stryjenką? zapytał Juraś.
— Od dwóch już godzin w ogrodzie na modlitwie przy kaplicy... tam pewnie ją znajdziecie... tylko...
Żółtowski chciał pytać i nie śmiał, nareszcie się zdobył.
— Ale cóż pan myśli?
— No! zobaczyć się...
— A sprawa? a tego? a ten?
— Jakaż może być sprawa? Testament święty i ważny, ja wolny: ot po wszystkiém.
Żółtowski pokiwał głową...
— I nic pan nie chce? nie weźmie?
— I nie chcę, i nie mogę, i nie wezmę! rzekł ruszając ramionami.
— A! panie, uspokójże hrabinę: ona tak cierpi...
— Więc tém bardziéj śpieszyć do niéj muszę...
Ścisnąwszy Żółtowskiego, który niespokojnie za nim poglądał, Jerzy szybko poszedł ku kaplicy, która stała nieco opodal od pałacu w klombie czarnych świerków i brzóz białych.