Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

51
JASEŁKA.

— Dziś się go tu spodziewamy, rzekł Otto. Wiem już z miasteczka, że tu przybędzie lada chwila.
— Oryginalna historya! Prawdaż to, że hrabia chciał coś uczynić dla niego, a on nie przyjmuje?
— Tak mówią i tak sądzę.
— Zawsze był dzieckiem...
— Serce poczciwe, dusza czysta...
— Ale to się zmarnuje z tą pychą i dumą! bo proszęż, kiedy mu chcieli coś dać, dla czego odrzucił?
Otto się tylko uśmiechnął, gdy jakby na zawołanie, sam Jerzy wszedł przez drzwi ogrodu, z twarzą tak jasną, z tak pogodném czołem, jak gdyby przez chwilę nie był milionowym panem, by potém znowu zostać nazajutrz ubogim włóczęgą.
Rzucił się w objęcia Ottona i ścisnął dłoń poczciwego Martynka.
— Oto mnie znowu macie — rzekł — wolnego jak ptak niebieski, nauczonego doświadczeniem, że są poczciwe serca na świecie, powracającego trochę się otrzeźwić pod waszą strzechą i pod skrzydłem przyjaźni. Jakże się macie?
— A mnie to nie powitasz, Janku? spytał Maks, który z kanapy nie powstał i bawił się brelokami, zbogaconemi pierścionkami półkownikowéj.
— Nie spostrzegłem cię, kochany Maksie.
Otto pochwycił go raz jeszcze za obie ręce.
— Wiecie wszystko? spytał Jerzy wesoło.
— Wiem, i byłem pewien, że tak zrobisz jakeś uczynił, rzekł Otto. Ale cóż daléj?
— Co daléj? będę sobie pracował! Wezmę Pawła na gospodarstwo... Dobrzy ludzie wepchnęli mi trochę grosza, mam z czém począć, i szczęśliwszy jestem od wielu, co nic nie mieli prócz rąk i ochoty.