Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

391
JASEŁKA.

nanie!... Polecę gdzie zginąć; życie mi cięży jak zbrodnia; a wszakże dając je, na coś się przydać można... Czysty wróciłem ze stepu, a tu! a tu!...
— Drogi mój Jerzy, uspokój się, na Boga! Jerzy, tyś może nie widział; posądzasz, domyślasz się.
— Jak to? Ja list mój trzymałem w ręku, jam go téj potworze zemdlonéj rzucił w oczy. To są zwierzęta nie ludzie! Ottonie, konia, w step! w step! w step! na koniec świata! Ja tu żyć nie mogę!
— A matka?
— Ja nie mam matki!
— A przyjaciele twoi?
— Zawsze się umiera: jam umarł, Ottonie... Pożegnajcie mnie jak do trumny, dodał po chwili: w życiu się już nie zobaczymy. To życie wasze nie było stworzone dla mnie; ci ludzie na to mnie wciągnęli, by splamić, odebrać wiarę i nadzieję... Znam gdzieindziéj prostaczych ludzi i pójdę do nich nazad, na pusty step, do wieśniaczych chat... I tam są namiętności, ale nie ma takiego fałszu, ale nie ma zbójczyń jak ona.
— Na Boga! cożeś z nią zrobił? zapytał Otto przelękły: nie zabiłeś jéj?
— Nie; popchnąłem nogą jak żmiję, ukamienowałem owym listem, a sobie włosy drę z głowy myśląc, że mi serce bić mogło do téj istoty skalanéj, fałszywéj, spodlonéj.
— Jerzy — przerwał Otto — nigdym ci jéj nie chwalił, wyznaj; ale nie zapominaj, że to kobieta, i milcz. Może w tém jest coś i twojéj winy: dla czegoś się jéj uśmiechnął? czemu nie odepchnąłeś? dla czegoś szedł naprzeciw pokusie i sam szukałeś upadku?