Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

355
JASEŁKA.

ciągle byli razem i ciągle z dala od starszych.
— A nie zatęskniłeś pan nawet do nas! Niewdzięczny! odezwała się do niego.
— Za ostatnie podziękować muszę: to znaczy, jeśli się nie mylę, że miałbym za co pani być wdzięcznym?
— Może! odparła cicho Aneta, rumieniąc się i poglądając ku hrabinie. A ja? spytała ciszéj jeszcze.
— Wierz mi pani, jestem z natury i bez żadnéj zasługi szczerym, odpowiedział Jerzy. Często bardzo przychodziła mi pani na myśl, tak jakem ją widział ostatnim razem, z tym bukietem w ręku, w téj czarnéj zasłonie i sukni; wiesz pani gdzie?
Aneta drgnęła cała, znowu cień umarłéj stanął pomiędzy nimi, ale go odepchnęła udając, że nie widzi.
— Dziękuję panu, jednakże nie zatęskniłeś tak bardzo, ażeby do nas przybyć umyślnie.
— Nie godzi się tak pieścić; ja znajduję, że sercu jak ciału wygódek robić nie można, bo i serce do nich przywyka, i pragnie potém, i rozpieszcza się, a życie... życie jest twarde!
— Czyż całe?
— Są chwile promieniste, ale to chwile tylko, rzekł Jerzy. Hart potrzebny na lata, uczucia tyle tylko, by w chwilkach przelotnych umieć je ocenić.
— A! zawsze te smutki! zawsze groźby!
— Jam dużo doświadczył!
— I dużo przemarzył na czarno.
— Nie mówmy o tém.
— Nie mówmy...
— Pozwolisz pani, bym spytał o Maksa?
— Dawno go już nie widziałam! odezwała się obojętnie Aneta: nudzi mnie.
— Ale uwielbia panię.