Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

321
JASEŁKA.

— A dla czegoż i my nie miałybyśmy walczyć? spytała Aneta.
— Dla czego? powtórzył Jerzy; dla tego, że i bez walki przy was zawsze zwycięztwo... Wam więcéj o pozór może niż o rzecz chodzi. Panujecie, ale kto inny dźwiga koronę i berło: chciałyżbyście wziąć te oznaki, a pozbyć się władzy?
— Władzy! ale jakiéj? nie jestże to zawsze przewaga faworyty zamkniętéj w ciasnych murach i okutéj w złote kajdany? Dusza moja oburza się na to.
— Boś pani nie kochała nigdy, jak sama przyznajesz...
— To być może... Lecz sądziszże pan, iż wszystkie miłości są jednakowe? że dąb, olsza i sosna jednakim się palą płomieniem? Musiałeś się nieraz przypatrywać ogniowi kominka: jak różowo i sino płonie po cichu rozżarzona olszyna; jak dąb pali się żółto-zieionemi płomyki; jak sosna gorejąc, trzaska i rzuca rozpalonemi iskrami, cała w chwili oblewając się ogniem i stając popiołem. Mnie się zdaje, że tak i z sercami być musi.
— Nie wiem! znam tylko moje, w którém pozostały także węgle i popioły, rzekł Jerzy smutnie, — i jeszcze jedno serce, które spłonęło cicho jak zapalona bryła bursztynu. Któż zbadał tajemnice serc ludzkich!
Aneta zamilkła. To wspomnienie dobyte tak nie w porę, oblało ją lodowatym grobu powiewem: zadrżała i ostygła.
— Zawsze ona! zawsze ona! rzekła w duchu, nawet po śmierci.
Złagodniała i posmutniała; na czole jéj zawisła chmurka zadumy.