Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

279
JASEŁKA.

— A, to wpan, doktorze! Dzień dobry! Co tam słychać? czy u nas kto chory?
— Tu, nie panie hrabio; ale...
— No, ale na wsi, chcesz mówić? Któż? co? może ci kazać dać koni?
— Nie, panie hrabio.
Hrabia podniósł głowę i spojrzał nań z wielkim znakiem zapytania: jakąby mógł mieć jeszcze sprawę tak ważną, aby się czuć w prawie jego medytacye nad klapą przerywać?
Doktor stał milczący.
— Pozwolisz mi pan hrabia — rzekł wreszcie — kilka słów z sobą pomówić otwarcie?
— Otwarcie, kochany Szemere, o czém?
— Mam ważne powody.
— No, to mów; bo widzisz jak jestem strasznie zajęty.
I wciąż oglądał klapę skórzaną.
— Muszę spełnić obowiązek, dodał lekarz: chodzi tu już nie o zdrowie, ale o życie jedynego pańskiego dziecięcia.
Hrabia odrzucił klapę i ruszył ramionami.
— No! no! rozumiem! Nasadzony jesteś, abyś mnie strachem przymusił do postąpienia przeciwko moim zasadom. Mów, mów: ale to nic nie pomoże.
— Jak to? nasadzony? a któż doktora, uczciwego człowieka nasadzić może? zapytał Szemere.
— Kto? a no, matka nierozważna, przyjaciele głupi lub t. p. Doktor dobry człowiek w gruncie, podejmuje się zastraszyć, napędzić i doprowadzić ojca do tego, aby niedobranemu i świętokradzkiemu związkowi nie stawał na przeszkodzie.