Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

261
JASEŁKA.

— Muszę tu zaprowadzić porządek, żeby w karczmie przecię była herbata.
— Ale bo była herbata, przerwała szczebiotliwie Zuzia, zbliżając się żywo; tylko że mi ją oficerowie wypili, a mąż jeszcze nie przywiózł... Nawet bardzo dobra, bośmy ją po sześć złotych funt płacili w miasteczku...
Tymczasem nie zważając na objaśnienia Zuzi tyczące się herbaty, znajomość robiła się w alkierzu, gdzie Maks zasiadł z cygarem, a Lacyna chodził z fajką,
— Pan z daleka? spytał Maks.
— Ja, od Pińska.
— Cóż tam słychać?
— Nic, panie dobrodzieju: woda duża...
— A wolno spytać dokąd? rzekł Maks.
— Ja tu w sąsiedztwo, odparł Lacyna trochę jeszcze pan siebie i zachowujący resztę przytomności. Mam interesik...
Tymczasem kipiał samowar, przygotowywała się herbata, Lacyna się rozgadywał. Nieznacznie wypaplał coś o Horycy, ztąd o starym hrabi. Maks na to odparł, że zna dobrze dom brata jego w Zarubińcach i że jest jego wielkim, serdecznym przyjacielem. Potém począł mówić o saméj hrabinie z uwielbieniem; potém o hrabiance Loli ze czcią największą.
Lacyna ucha nastawił.
— Różnie to teraz ludzie gadają, i nie wiadomo jak się to wszystko skończy, dodał Maks. Słyszę hrabianka chora, hrabina odjechała od męża, jakieś nieporozumienia, kwasy. Mówią, że poczciwy ten Jerzy kocha się w téj ślicznéj Loli.
Lacyna ukąsił się za język.
— E! bo to gadanie! rzekł.