Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

260
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— A! a! że grzeczny i dobry dla ciebie, to nie dziw, odparł śmiejąc się rumiany podróżny, który przy téj zręczności Zuzię pod brodę pogładził. Ktoby to nie był dobry dla takiego buziaczka! ależ expresse pyszczek, niech go!...
Po tém przysłowiu już, trochę po czułości na wdzięki kobiece, powinniście byli poznać szanownego regentowicza Lacynę.
Regentowicz widząc, że głaskaniu się nie broni gosposia, już miał wąsatą swą twarz przybliżyć do jéj rumianych, śmiejących się ustek, gdy Zuzia rozśmiała się, zakręciła, furknęła, i z alkierzyka wybiegła jak ptaszek.
Podróżny zaczął nócić w alkierzu, Maks głośno z drugiéj strony po izbie... Zuzia dmuchała w samowar i przyrządzała herbatę.
— A maszże herbatę? spytał Maks.
— Nie mam: myślałam, że pan ma swoją.
— A nie mam! do kaduka! cóż to będzie?
— Ten pan ma! szepnęła Zuzia, wskazując na alkierz.
— A cóż mi z tego?
Lacyna ukazał się w progu.
— Jeżeli mogę, expresse, służyć moją herbatą, bardzoby mi było przyjemnie.
Maks spojrzawszy nań, poznał, że ma do czynienia z dobrze już podochoconym człowiekiem. Zbliżył się do niego i spostrzegł, że napół wypróżniona flaszka jakiegoś płynu, stała przy nim na stole.
— Nie zrobi to panu subjekcyi?
— Bynajmniéj: owszem będę bardzo szczęśliwy.
Ukłonili się sobie wzajemnie i Maks wkroczył do alkierza.