Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

259
JASEŁKA.

— Albo ja wiem! jakiś podróżny, z wąsami, trochę kulawy na jedną nogę; ale wesoły i trzpiot, choć niebardzo już młody...
— Zkąd? kto?
— Nie wiem: gdzieś z Polesia, od Pińska...
Uderzyło to Maksa.
— Pójdź-no mi, spytaj jego człowieka, zkąd i dokąd jadą?
Zuzia posłuszna wybiegła do sieni, zabawiła kilka minut i powróciła szepcząc:
— Z jakiéjś Horycy, od hrabiego Góry...
Maks raptem wstał na nogi i zamyślił się głęboko.
— Dokąd jadą?
— Człowiek nie wie.
Myśl mu przez głowę przeszła dziwna.
— Nastawić samowar, rzekł głośno do Zuzi: coś mi zimno. A mąż twój?
— Pojechał do miasta, proszę pana.
Zuzia zakrzątnęła się około samowaru, który zaraz wyniosła z drugiego alkierza; a podróżny czy zniecierpliwiony tą późną krzątaniną, czy rozciekawiony rozmową, uchylił drzwi i pilno zaczął się przypatrywać Maksowi, który teraz, jakeśmy powiedzieli, wyglądał już na tak poważnego obywatela, że go nawet można było z daleka wziąć za marszałka.
— Héj! gospodyni! zawołał podróżny.
Zuzia pośpieszyła ku alkierzowi.
— Kto to tam przyjechał?
— E! to nasz pan.
— Jak się zowie?
— Albo ja tam wiem! Pan, to i dosyć, który się niedawno z naszą panią półkownikową ożenił; bardzo grzeczny i dobry człowiek.