Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

217
JASEŁKA.

Tylko tu się ktoś przyjeżdżał dowiadywać od hrabiny, czy nie ma doktora.
— Co tam, kto słaby?
— Nie wiem, to podobno panienka.
— Panienka? dawno?
— O! to już nie dziś, podobno kilka dni czy więcéj.
— Cóż to tam takiego?
— Ja tam nie wiem! Zwyczajnie, proszę jaśnie pana, hrabina nasza to taka dobra, taka dobra, że sama sobie rady dać nie potrafi... choćby i w tém...
— Tego się domyślałem... dziwy się tam dziać muszą.
— A oczywiście, że się dzieją.
— No, co takiego?
— Zwyczajnie... może to plotki ludzkich języków...
— Ale przecię mnie to obchodzi co gadają.
— At, gadają... nasza pani to dobroć sama...
Hrabia chodził mrucząc.
— A przez tę dobroć to i panienkę może trochę popsuła.
— Może być! uwaga twoja bardzo trafna.
— Ja zawsze, przez przywiązanie do pani i do panienki, mówiłem, żeby-no co z tego złego nie wynikło.
— Rozsądek nad stan i pozycyę! zawsze to powtarzam.
— Ja czułem, że temu tylko oko i opieka jaśnie pana mogły zapobiedz...
— Otoż ja i z daleka czuwam nad niemi, ale zajęcia moje i prace naukowe... No, cóż to tam plotą? bo to mnie obchodzi bardzo; gadaj-no, gadaj!
— Nie warto powtarzać... może to i bajki.