Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

195
JASEŁKA.

— Nie ma „ale,“ to dosyć!
— Przepraszam, jest „ale,“ bo jéj nie kocham, odparł Jerzy.
— Jakże wiesz? Co u ciebie zowie się kochaniem?
— Gdybyś mię o to pytał przed kilku miesiącami, możebym ci nie umiał odpowiedzieć; dziś wiem co jest kochanie.
— Aha! jestem w domu! więc inna! ale któż?
Jerzy zamilkł jak skała.
— Czy mnie upoważniasz do robienia plotki? spytał po chwili próżnego oczekiwania Maks.
— Nie, ale do szczerego powiedzenia tego co wiesz: prawda przedewszystkiém.
Maks się zamyślił i pokiwał głową.
— Ale ona cię kocha.
— To wymysł, to potwarze! Któż ma prawo badać serce kobiety i ręczyć za to, co się w niém dzieje? Nie wierz temu i nie powtarzaj.
— Ale pojedziesz do nich...
— Teraz zdaje mi się, że nie mogę, rzekł Jerzy. Mogłaby ta bytność moja dać powód do nowych paplanin, jakiś pozór — nie chcę tego!
Na tém się skończyło prawie, i Jerzy niedługo bawiąc, podraźniony przykro, pośpieszył do Robowa uściskać poczciwego Ottona. Zastał dom pustkowiem, gdyż Otto podług swojego zwyczaju poszedł na grób ojca i narzeczonéj, a Martynek do miasteczka. Siadł więc oczekując na nich, spocząć sam jeden w tym domku, który mu tyle przypominał niedawnych jeszcze, bolesnych i miłych dziejów.
Myśl jego pobiegła na przegląd życia, aż do głębi lat dziecinnych, aż do kolebki mglistéj, do pierwszych brzasków młodości; potém na zielone niwy swobody,