Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

174
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Kto? jaki? porwali się wszyscy.
— A no! panicz! pański syn!
— Gdzież jest?
— W ganku, i pyta się o p. Lacynę i o p. Pawła.
Wszyscy jak stali, przewróciwszy warcabnicę, wybiegli ku gankowi, gdzie w istocie stał Jerzy, przyszedłszy pieszo z miasteczka od ks. Mizeryi, którego najprzód odwiedził. Powitano go okrzykami radości, a stary Siermięzki kręcił się, nie wiedząc czém go i jak miał przyjmować... Myśleli już, że im na dobre powrócił.
— Chwałaż Bogu! a to pan z nami znowu?
— Jakżeśmy tu tęsknili po panu!
— Chociaż rozmaicie tu było... począł Radwanowicz; ale nie dokończył, bo Jerzy się odezwał:
— Moi kochani przyjaciele, ja tylko tu przejazdem do was umyślnie w odwiedziny przybyłem, ale nie powracam do Horycy. Wszystko zostało jak było. Szło mi tylko o to, bym się przekonał, czy wam czego nie braknie, bobym się mógł upomnieć.
Paweł spojrzał mu w oczy.
— Oho! tu nie ma nic złego, ale pustki; kilka lat, a i domisko się zawali, och! i szkoda go będzie... A ja tu nie wytrwam i za wami taki pójdę...
— Dobrze, jak ja swój lub pożyczany kątek mieć będę. Bezpieczniéj wam tu jeszcze, bo ja niekoniecznie wiem gdzie głowę przytulę. Młodemu to nic, a starym już ciężko się wałęsać.
— Jabym to samo co Paweł zrobił, rzekł Lacyna; ale muszę pilnować gospodarstwa, bo tu bezemnie wszystko do góry nogami przewrócą.
— Mnie też biblioteki porzucać nie wypada, bo to tego jak oka we łbie strzedz potrzeba, rzekł Radwa-