Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

157
JASEŁKA.

— Jerzy mój, bracie, nie dajmy jéj się tak smucić! Klękniéjmy przed nią, prośmy jéj, niech się rozweseli. Na co ta chmurka na takim dniu jasnym?
Jerzy byłby dał dla niéj życie teraz, więc pobiegł żywo ku hrabinie, i pomału resztkę niewinnego pocałunku, którym gorzały mu usta, złożył na jéj rękach.
— Stryjenko, matko kochana, — rzekł — nie smuć się. Jeśli my pobłądziliśmy, Bóg to naprawi, miejmy nadzieję; ja zrobię co tylko zechcesz.
— Mój Jerzy, dziś już to nie w twojéj mocy.
— Matko droga, posłuchaj, uważ: dziś całkiem inaczéj stoją rzeczy niż były. Stryj mógł być winien w twojém pojęciu, gdy mi z mocy testamentu zabierał ojcowiznę; dziś wziął to tylko, com mu ja z dobrej woli mojéj odstąpił. Któż mi zabroni być dziwakiem? Kto zaprzeczy prawa rozporządzania tém, co wczoraj było moje?
— Ale możeszże nic nie żądać? nic nie mieć?
— Mam serce wasze, mam ręce zdrowe, przyjaciół, młodość, swobodę...
Lola zerwała się weselsza.
— A widzisz, mamciu, Juraś doskonale mówi! Juraś ma zupełną słuszność! Jego potrzeba słuchać i nie płakać. On sobie dziwak, ale tak piękny i poczciwy fantastyk, że mu wolno być trochę innym niż ludzie. A zresztą, wie mama co ja powiem?
— Co, dziecko moje? wyciągając ku niéj dłonie i tuląc ją do siebie, spytała matka.
— Co? Oto że ja przecięż coś mieć będę: no, to ja co mam, oddam Jurasiowi, a odemnie, ręczę, że weźmie.
— Od ciebie?
I podnosząc oczy na nich oboje, matka przeczuła