Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

121
JASEŁKA.

tak wielką i troskliwą baczność, żem prawie zmuszony był uciekać. Z trochą grosza puściłem się w świat, nie wiedząc już co robić. Dostałem się w miasteczku w ręce Maksa... i oto jak znalazłem się niespodzianie w Zarubińcach, — a reszty los dopełnił.
— Ha! jest to rzecz pewna, rzekł Otto: że często najtroskliwszy ojciec nie wypielęgnuje tak dziecka jak Opatrzność, która na pozór rzuca niém bez celu, jakby igraszkę czyniąc, a w istocie kaźdém uderzeniem zostawia ns niém piętno. Skorzystałeś i z chat kozaczych, i z Gerarda, i z Tatarów!
— Jestem tego pewien. Nie widzę swoich wad, tak jak swojego ucha zobaczyć nie mogę; ale to co mam w sobie niezłego, winienem różnéj biedzie, którą przebyłem, i poczciwemu jakiemuś pierwiastkowi, który z domu wyniosłem, jak ów dzieciak w bajce, czarodziejski listek, przyległy kędyś niewidzialnie do jego sukienki.
— No? a dziś nie jestżeś znowu pod wrażeniem tego życia nowego, mniéj rozrzuconego, więcéj skupionego? nie straciłżeś trochę dzikości i tego zamiłowania swobody?
— Może się to trochę złagodziło, rzekł Jerzy; ale Cygan zawsze Cyganem. Gdy długo posiedzę w miejscu, czuję tęsknotę; w towarzystwie jak dzisiejsze obracam się ciężko; a gdy wyjadę na pole, między drzewa i lud prosty, dopiero czuję się jak w domu.
— Jest w tém trochę dobrego — rzekł Otto — a wiele pychy; bo gdybyś jéj nie miał, wszędzieby ci było jedno, tu czy gdzieindziéj.
— Ojciec mi mówił toż samo, przerwał Jerzy: