Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

114
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

zarazem podziw i śmiechy. Jeszcze, sądzę, krążyć tam muszą podania o tym Janku Zbóju, który potém znikł im bez wieści. Szczęściem dla mnie, dla mody i na pokaz było wiele książek u Gerarda; mogłem nie zardzewieć, i czego mi brakło, chciwém czytaniem dopełnić.
Jako majętny pan, potrzebował mieć nowości wszelkie na stoliku. Trzech księgarzów przysyłało mu je całemi pakami z różnych stron świata; służący je rozbierał, rozcinał, rozrzucał po stolikach i chował stare, gdy nowe nadeszły; właściciel nic nigdy nie tykał, prócz romansów sławniejszych i dramatów. Miałem to wszystko do swobodnego użycia; a choć wśród tych nowości dużo było śmiecia, trafiały się rzeczy poważne i dobre, które księgarze choć tędy przepchnąć usiłowali. Biblioteczce Gerarda winienem, żem nie zamarł i nie upadł całkowicie. Czytanie stało mi się potrzebą, nałogiem, koniecznością.
Gerard dosyć mnie lubił, byłem mu też trochę potrzebny, bo miał wielkie stada, konie kosztowne, a ja przyjąłem na siebie cały zarząd stajen; często wyręczałem go w gospodarstwie i brałem na siebie co tylko mu ciężyło. Zjawiałem się w jego salonie kiedy chciałem, siedziałem póki mnie to bawiło, odchodziłem z zupełną swobodą. Byliśmy na stopie poufałéj przyjaźni; zresztą nie nadużywałem jego życzliwości, bom prawie nic od niego nie potrzebował. Z Krymu przysłał mi Seferowicz kilkanaście koni, które tam sobie kupiłem; ze sprzedaży ich amatorom wpłynął mi grosz dosyć znaczny: miałem zapas nienaruszony. Gerard chętnieby mi był swój worek otworzył, alem z niego czerpać nie chciał.
Po roku pobytu w Zasipowcach u Gerarda, jużem